Po raz ostatni wyszłam z domu, mojego kochanego domu z klimatyzacją w każdym pokoju, z telewizorami na całych ścianach, z dwoma kuchniami, trzema salonami i z moją garderobą zajmującą miejsce trzech sporych pokoi.
Jadąc na lotnisko ze Stephanie i mamą, szeroko otworzyłam okna w limuzynie. To był chyba jedyny środek transportu jakim posługiwała się moja rodzicielka. Limuzyna no i może jeszcze prywatny samolot.
W Los Angeles było dwadzieścia siedem stopni w cieniu przy absolutnie bezchmurnym niebie. Miałam na sobie krótkie szorty i przewiewny top, choć byłam pewna że na miejscu bardzo zmarznę, przynajmniej marynarka którą wezmę do samolotu trochę pomoże.
Celem podróży była stolica Anglii - Londyn położona na wyspie : Wielka Brytania.
Pada tam częściej niż na jakiejkolwiek wyspie (biorę tu pod uwagę moje kochane Karaiby lub Hawaje). To właśnie do tego posępnego miejsca nie chciała wyjeżdżać moja mama, gdy tata dostał tam pracę. W ten sposób się rozwiedli, przez pracę, miałam wtedy niecały rok. Oni się rozwiedli, a ja musiałam jeździć tam co roku na cztery, bite tygodnie każdego lata. Wreszcie jako dwunastolatka zbuntowałam się i co roku jeżdżę z tatą na dwa tygodnie w jakieś inne miejsca. W zeszłe wakacje odwiedziliśmy Jamajke.
Mimo to zgodziłam się tam wrócić. Sama skazałam się na wygnanie. Byłam przerażona. Nienawidziłam tego miejsca.
Za to Los Angeles uwielbiałam. Kochałam je za słońce i upał, za bijącą od tego miasta żywotność, za tempo z jakim się rozwijało, za to że było to jedyne miejsce na świecie, w którym spełniało się setki ludzkich marzeń.
-Rosalie - odezwała się mama w hali odlotów - pamiętaj, że nie musisz tego robić. - powiedziała to po raz setny i niewątpliwie ostatni.
Nie chciałam jej zostawiać. Od tylu lat, chyba odkąd wyszłam z wózka towarzyszyłam jej na każdej gali, na każdym pokazie, na każdej sesji. Była moją najlepszą przyjaciółką, ale z drugiej strony nie chciałam latać z nią od kraju do kraju promować jej nową linię - pół roku gonitwy z czasem.
-Ale ja naprawdę chcę jechać - skłamałam. Nigdy nie byłam uzdolnionym kłamcą, ale ostatnio powtarzałam to tak często, że zaczęło brzmieć przekonująco.
-Pozdrów ode mnie David'a.
-Nie zapomnę. Ciekawe czy David nadal jest takim gburem - nie wolno mi było źle się odnosić do taty, ani mówić do niego po imieniu, ale z mamą było to co innego.
-Tylko nie daj mu za bardzo popalić. Zrobił ci remont w pokoju i regularnie co miesiąc będziesz dostawać 1000 funtów, a jeśli nie wystarczy używaj kart. Sześć miesięcy minie szybko i niedługo się zobaczymy. Oczywiście jeśli będziesz chciała, w każdej chwili dzwoń, wyślę po ciebie samolot.
-Nie martw się, będzie dobrze, kocham cię, mamo.
-Musimy już iść - przypomniała o swoim istnieniu Stephanie, która leciała ze mną.
Mama przytuliła mnie mocno i trzymała tak długą chwilę, a potem wsiadłam do samolotu i już jej nie zobaczyłam.
Czekały mnie siedem godzin lotu do Londynu, skąd miał mnie odebrać tata, choć sądze że i tak go nie będzie, wyśle kogoś innego, tak samo jak na moje 16 urodziny. Nie bałam się latania, tylko tego czy David przyjedzie po mnie czy nie.
Do tej pory zachowywał się bez zarzutu. Zaczął organizować moje przyjęcie urodzinowe i obiecał wypasiony prezent, tak jakby miało to zrekompensować te 17 lat. Najwyraźniej naprawdę się cieszył, że zamieszkam z nim niemal na stałe.
No właśnie, moje przyjęcie. Wiele dni przepłakałam, gdy dowiedziałam się, że tydzień przed 18 urodzinami, wyprowadzę się z LA i moja impreza odbędzie się w u taty.
Mimo to, że pogodziłam się z tym, nigdy nie polubię Londynu, chyba że w jakiś cudowny sposób zmieni się w moje kochane LA.Ale moja decyzja zaskoczyła wszystkich, bo nigdy nie ukrywałam niechęci do Anglii.
Gdy wylądowałam w Londynie, padał deszcz, ale nie wzięłam tego za złą wróżbę - ot, było to po prostu nieuniknione. Pożegnałam się ze słońcem parę godzin wcześniej. Moje nowe szpilki od Prady wykonane były z zamszu, więc modliłam się tylko by w żaden sposób się nie zamoczyły.
Stephanie, która nie odstępowała mnie na krok, pierwsza zobaczyła osobę która miała nas odebrać. Nie był to David, a jego asystent Robert. Nie widziałam go od sześciu lat.
-Jak dobrze cię widzieć, panienko. Nie zmieniłaś się zbytnio, tylko dużo urosłaś.
Tak, wcale się nie zmieniłam od dwunastego roku życia. Jednak obiecałam być miła i nic w tej sprawie nie powiedziałam.
-Mówiłam żebyś mówił do mnie po imieniu - chciałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie grymas.
Miałam zaledwie dwie walizki, to co tam było, musiałam kupić, bo nie byłam zaoparzona w takie rzeczy jak kozaki czy ciepłe kurtke, resztę planowałam kupić dopiero na miejscu. Robert wziął moje bagaże, a Stephanie do samej limuzyny szła za mną z parasolem. David, tak jak moja mama jeździł limuzynami, ale niekiedy wsiadał też do swojego Lamborghini, które nie ma nawet jednej rysy.
-Prawie wszystko na twoje przyjęcie jest gotowe, musisz tylko spotkać się z malarzem, by narysował twoją twarz na kartach pożegnalnych, potwierdzisz wygląd tortu i to będzie koniec - Robert chyba chciał przekazać mi wszystko zanim sama się z tym zetknę. Pamięta bowiem gdy jako młoda nastolatka miałam ataki furii i potrafiłam pozbijać procelanę, którą tata wylicytował za ponad milion funtów. Zawsze mówili że tak się nie robi, nic więcej, a ja nadal robiłam swoje. Wtedy mniej więcej zatrudnili Stephanie, guwernatkę, która nie tylko uczyła mnie wiedzy książkowej, ale i życiowej. Sama nie miała łatwego życia, była przy mnie cały czas, a teraz razem ze mną musiała sie wyprowadzić do Anglii, ale tylko na tydzień, do urodzin. Umowa była taka, że będzie ze mną do 18 lat, nie dłużej.
Całą drogę się nie odzywałam. Przeklinałam w myślach ulewę za oknem i buty, które jednak się zmoczyły i które niechybnie będę musiała wyrzucić, albo oddać biednym, których chyba domy kosztują mniej niż te buty warte 145 tysięcy dollarów.
Po zajechaniu pod dom, znów się bałam, szczególnie spotkania z David'em.
Miałam już dosyć jak na jeden dzień. Wyszłam szybko z limuzyny i pobiegłam
pod drzwi, które automatycznie się otworzyły.
-Rosalie! - krzyknęła Marietta, domowa gosposia.
-Ritta! - zawsze ją tak nazywałam.
Przytuliłam ją, bo chyba tylko ona umili mi wizytę tutaj. Można powiedzieć że miała bzika na moim punkcie.
-Wchodź szybko. Ale ty wyrosłaś i jesteś śliczna, pewnie musiałaś zostawić tam jakiegoś chłopaka, prawda? Chodź, zrobiłam twoje ulubione ciasteczka.
Nic się nie odezwałam. Poszłam za nią. Co miałam powiedzieć? tak, zostawiłam chłopaka którego nigdy nie miałam, ponad to nigdy nie poznałam chłopaka w moim wieku, zawsze otaczali mnie ludzie dorośli. Cały czas żyłam zamknięta pod czujnym okiem rodziców.
W kuchni z grzeczności wzięłam jedno ciasteczko, które naprawdę uwielbiałam. Ritta powiedziała mi że David czeka na mnie w salonie.
Weszłam do pokoju który mi wskazała. Tata stał odwrócony do drzwi i rozmawiał z kimś, a raczej się wykłócał. Odchrząknęłam znacząco. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Powiedział coś jeszcze bardzo szybko i rozłączył się.
-Rose, nareszcie przyjechałaś. Przepraszam że osobiście cię nie odebrałem, ale od jakichś dwóch godzin rozmawiałem przez telefon, ważne sprawy.
-Nie ma sprawy tato. A tak przy okazji mama cię pozdrawia.
-To fajnie, jak tam u niej?
Tata pomimo wielu lat nie zapomniał o swojej pierwszej żonie, szkoda było mi go, zważywszy na to że mama ma już narzeczonego i to faceta młodszego od niej o 10 lat.
Przynajmniej osobiście zaprowadził mnie do mojego nowego pokoju. Sypialnia małej dziewczynki zmieniła się nie do poznania, trochę dzięki mamie, która wysłała David'owi plan urządzenia.
Niedługo później przynieśli moje walizki, za których rozpakowywanie żwawo wzięła się Stephanie.
Przy obiedzie nie rozmawialiśmy dużo. Tylko moja guwernantka i David wymieniali zdania dotyczące egzaminów, które muszę napisać w normalnej szkole, dzień przed urodzinami - 06 lipca.
W pokoju nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Usiadłam po turecku na łóżku i przeglądałam moje zdjęcia na
telefonie. Nie było ich dużo, bo niby kogo miałam
fotografować.Większość z nich była z Bellą Thorne, którą poznałam dzięki mamie. Nikogo więcej w moim wieku nie znałam, ale nawet z Bells nie znałyśmy się dobrze.
Kiedyś też na pokazie mody Victoria Secret poznałam Justina Bieber'a, ale poza wspólnym zdjęciem nic nas nie łączy.
Wpatrywałam się też przez chwilę zrezygnowana w ścianę deszczu za szybą i uroniłam kilka łez, ale tylko kilka. Resztę planowałam zachować na wieczór, jako gwałtowny akompaniament do rozmyslań o jutrzejszym dniu. Nie okłamywałam siebie że kogoś tu poznam, skoro przez całe życie w LA nikogo nie poznałam.
Nawiązywanie kontaktów z rówieśnikami przychodzi i z trudem, tak naprawdę, nawiązywanie kontaktów z kimkolwiek przychodziło mi z trudem. Nawet mama, która była mi najbliższą osobą pod słońcem, nie potrafiła do końca przebić się przez moją skorupę. Nigdy nie nadawałyśmy na tych samych falach. Czasami zastanawiałam się, czy naprawdę odbieram świat w ten sam sposób, co inni. Może mam coś z głową?
Mniejsza o przyczynę, liczył się efekt. A jutro miał być jego początek.
Nie miałam zbytnio planów na następny dzień. Pewnie zwiedzę Londyn, bo zapomniałam co gdzie się znajduje. Zrobię też wielkie zakupy, przywiozłam ze sobą za mało rzeczy.
Nie spałam za dobrze pierwszej nocy, nawet szlochanie w poduszkę mnie nie uspokoiło. Nie potrafiłam przywyknąć do ciągłego szumu wiatru i deszczowych werbli bijących o dach. Naciągnęłam na głowę nową, jedwabną kołdrę w kolorze bladego różu, ale i tak zasnęłam dopiero po północy, kiedy ulewa przeszła w końcu w kapuśniak.
'To nie był wybór między LA a Londynem, a tym kim jestem, a kim powinnam być'
***
Mam nadzieję że spodobał się pierwszy rozdział. Dużo nad nim pracowałam.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ